Formacja SGO

20161126 Ukończony Wielki Lubliniecki Szlem Biegowy i Szlem Komandosa – Iwona (SGO Gdańsk)

Plan na ten rok miałam prosty – zrobić dwa szlemy komandoskie. Wielki Lubliniecki Szlem Biegowy, w którego skład wchodzi Bieg Katorżnika, Bieg o Nóż Komandosa i Maraton Komandosa i Szlem Komandosa zawierający w sobie Ćwierćmaraton, Półmaraton i zamykający go również Maraton Komandosa. Pierwszym z biegów był Ćwierćmaraton Komandosa odbywający się w Czarnem. Przygotowania do niego zaczęłam w listopadzie ubiegłego roku, kiedy to pierwszy raz założyłam na plecy wypełniony jeszcze wówczas 1,5 litrowymi butelkami wody plecak i wyszłam na swoje pierwsze wybieganie do lasu. Łatwo nie było, ale plecy szybko przyzwyczaiły się do ciężaru, a nogi do wysokich butów taktycznych, bo taki ubiór a do tego jeszcze pełny mundur wymagane są podczas ćwiartki, połówki i pełnego maratonu komandosa. I tak w połowie stycznia w Czarnem, przebiegłam  „Czarno to widzę – Ćwierćmaraton Komandosa”. Czas może nie był najlepszy, ale debiut z plecakiem udany – ćwiartka ukończona. Za niespełna miesiąc natomiast miałam już za sobą Półmaraton Komandosa, który odbywał się na terenie Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. Tam pojechałam już lepiej przygotowana, bo w nogach miałam już sporo wybieganych kilometrów z obciążeniem na plecach, już nie z butelkami wody w plecaku a z workami ziemi. Ocierając się na WACie o podium, wróciłam do Gdyni, na jakiś czas odstawiając plecak z „dyszką” w kąt, bo kolejny bieg z obciążniem – najważniejszy, czyli Maraton Komandosa, zamykający dwa szlemy, czekał mnie dopiero za kilka miesięcy, a ciężar 10 kilogramów z którymi biegałam dość mocno obciążał moje nogi i zaczęły doskwierać mi kontuzje.

DSC_0057

Kolejnym biegiem tym razem pierwszym z biegów  Wielkiego Lublinieckiego Szlemu Biegowego był Bieg Katorżnika o którym więcej napisałam na gorąco tuż po powrocie z niego. Dla przypomnienia, jest to bieg odbywający się w Lublińcu wokół Jeziora Posmyk, którego trasa przebiega w całości rowami melioracyjnymi, bagnami, trzęsawiskami i samym jeziorem. Bieg jest wyjątkowy tak jak i atmosfera tworzona przez organizatorów czyli  Wojskowy Klub Biegacza „Meta” Lubliniec i Jednostkę Wojskową Komandosów, którzy organizują również kolejne z biegów wchodzących w skład  Wielkiego Lublinieckiego Szlemu Biegowego, tj. Bieg o Nóż Komandosa i Maraton Komandosa.

DSC_0075

Bieg o Nóż Komandosa był typowym biegiem crossowym, którego zróżnicowaną leśną trasę należało pokonać w pełnym umundurowaniu, butach taktycznych, ale bez plecaka z obciążeniem. Był to bieg szybki i dynamiczny, gdzie zawodnicy tasowali się na trasie jak karty w talii, a jedną z ostatnich górek, bardzo piaszczystą, zwaną górą płaczu pokonywali na kolanach, tak jak ja.

I wreszcie przyszła pora na Maraton Komandosa, bieg kończący moje starty w 2016 roku, wieńczący je. Koronny dystans z „lekkim” utrudnieniem. Ponownie do plecaka zapakowałam worki z ziemią, ponownie z ziemią do kaktusów (taki przypadek, dający najlepszą konfigurację wagową, trzy worki 5 litrowe = prawie 10 kg, do dyszki wagę uzupełniała waga plecaka) i pojechałam do Lublińca zmierzyć się z z ponad 42 kilometrami dystansu maratońskiego. Tak jak przed ćwiartką i połówką, należało w biurze zawodów zważyć plecak, który oddawany był uczestnikom dopiero przed samym startem. Kontrola jego wagi odbywała się również za linią mety. Trasa maratonu biegła lasami oraz okolicznymi dla Kokotka miejscowościami. Zarówno asfaltem jak i ścieżkami i duktami leśnymi. Były to dwa ponad 21 kilometrowe kółka, gdzie start tak jak i start Biegu o Nóż Komandosa miał miejsce na znanej już wszystkim uczestnikom biegów w Lublińcu Kokotek polanie przy wjeździe do Ośrodka Silesiana, który od wielu lat współpracuje przy organizacji biegów komandoskich. Na starcie stawiło się blisko 500 uczestników, pogoda była sprzyjająca – bezdeszczowo i lekki mróz. Limit czasowy wynosił 7 godzin, gdzie na pierwszej pętli należało być nie później niż w połowie tego czasu i gdzie znajdował się punkt odżywczy oraz miejsce  tzw. przepaku.

DSC_0060

Chwilę przed godziną startu, przed 9-tą otrzymaliśmy nasze wcześniej zważone plecaki. Szybki przemarsz na wspomnianą polanę i wszyscy ruszyli przed siebie zgodnie z wyznaczonym szlakiem maratonu. Pierwsza pętla poszła mi jak z płatka. Plecak dobrze trzymał się pleców, świetny pas biodrowy równoważył ciężar, buty nie sprawiały większych problemów, może są trochę za sztywne i za wysoką cholewkę mają, ale zakup jakiś lepszych do biegania pozostawiam na przyszły rok. Muzyka płynąca ze słuchawek nadawała fajny rytm i metry, kilometry gdzieś niknęły pod nogami. Na ciężar plecaka po kilku kilometrach przestałam zwracać uwagę, ciało szybko się przyzwyczaja. Biegnąc równym tempem powoli zaczęłam wyprzedzać tych, którzy na starcie wyrwali do przodu. Na połowę dystansu wbiegłam zgodnie z założeniem, z zapasem sił na drugie kółko. Trochę za dużo czasu spędziłam na przepaku i na przyszłość na pewno sprawniej skorzystam z dobroci punktu odżywczego, ale najgorsze było dopiero przede mną. Posilona, z uzupełnionymi zapasami żywieniowymi i izotoniku ruszyłam dalej. Wybiegając na drugie kółko byłam pewna, że ukończę ten bieg, ale zbiegając z asfaltowej górki koło biura zawodów, już nie było to takie oczywiste. O ile przed biegiem martwiłam się, że nie wytrzymają mi kolana i ścięgna achillesa po niedawnej kontuzji, tak okazało się, że postanowiła się odezwać kontuzja i przeciążenie kostek sprzed kilku lat. Czułam jak prawa kostka nagle mi puchnie, a każdy kolejny krok powodował ogromny ból. I to potworne przeświadczenie, że niestety nie uda mi się zrealizować mojego małego planu na ten rok powodowało iż w oczach zaszkliły się łzy rozżalenia. Co mogę powiedzieć, zlekceważyłam ten ból, zacisnęłam zęby i zaczęłam biec. Na początku dość mocno kuśtykając, później było raz lepiej, raz gorzej. Wiedziałam, że z kostką nie jest dobrze i dobrze nie będzie jak zdejmę buta, ale zrobiłam to, przebiegłam, niestety tracąc na każdym kilometrze coraz więcej czasu, ale ukończyłam ten bardzo wymagający maraton jednocześnie zdobywając dwa szlemy komandoskie. Drugie kółko przebiegła już głowa. Jeszcze przed Maratonem Komandosa byłam tuż za podium generalki kobiet w szlemach, podejrzewam jednak, że maraton i czas jaki na nim uzyskałam zepchnął mnie niżej, ale z perspektywy czasu, jeszcze trochę na gorąco wielkim sukcesem jest dla mnie jego ukończenie jak i ukończenie dwóch szlemów. Na ceremonii wręczania nagród miałam zaszczyt otrzymać  nagrody za ukończenie Maratonu Komandosa, Wielkiego Lublinieckiego Szlemu Biegowego i Szlemu Komandosa z rąk obecnego dowódcy Jednostki Wojskowej Komandosów ppłk Michała Strzeleckiego, byłego dowódcy tej jednostki, a obecnego zastępcy dowódcy Centrum Operacji Specjalnych – Dowództwa Komponentu Wojsk Specjalnych płk Ryszarda Pietras oraz generała broni w stanie spoczynku prezesa Wojskowej Federacji Sportu  Lecha Konopka.

DSC_0080

Na chwilę obecną, zważając na swoje zdrowie, gdyż nie da się ukryć, że tego rodzaju biegi, z obciążeniem i mało specjalistycznym obuwiem są bardzo kontuzyjne, zarzekam się, że to był mój pierwszy i ostatni raz kiedy zrobiłam te dwa cykle,, ale kto wie….? Zobaczymy już w styczniu, kiedy to rusza Ćwiartka Komandosa.

Relacja: Iwona (SGO Gdańsk)