Żeby nudno nie było……
Zaczęło się od luźnej rozmowy po treningu na jednym z gdańskich basenów, jakiś miesiąc temu. Ktoś z moich znajomych rzucił: a może by tak popłynąć trochę bardziej ekstremalnie, nie do końca w komfortowych warunkach. Chwila zaciekawienia i wszystko było jasne, Mistrzostwa Polski Morsów w Pływaniu Ekstremalnym. To był cel i zarazem wyzwanie.
Morsować wcześniej, morsowałam, ale pływanie w wodzie mającej niespełna 0 stopni Celsjusza, nigdy nie przyszło mi do głowy. Rękawica została rzucona, trzeba było ją podjąć. Można było zrobić coś dla siebie, ale tak naprawdę chodziło o popłynięcie dla Pomorskiego Hospicjum dla Dzieci w Gdańsku (PHD). Plan był prosty, wystawić sztafetę mieszaną dla PHD i przy okazji wbić się na pudło, tak by zwrócić uwagę ludzi, zachęcić do pomocy.
Czasu nie było za wiele i tak naprawdę w ostatniej chwili Piotr, o którym mówią, że zna wszystkich w Trójmieście, zapisał naszą paczkę na sztafetę i do „biegów” indywidualnych. Przyodziani w koszulki z motylkiem (a tak naprawdę z hospicyjnym kolibrem), stawiliśmy się 3 grudnia na brzegu Motławy, gdzie pomiędzy pomostami wytyczono tory pływackie. Towarzystwo było międzynarodowe, poza polską flagą na rozpoczęciu mistrzostw powiewały flagi Finlandii, Wielkiej Brytanii, Ukrainy, Niemiec i Rosji. Przekrój wiekowy od 14 latków do ponad 70 latków. Dystanse na jakich odbywały się zawody wynosiły od 25 metrów do …. 450 metrów.
Do dzisiaj nie wyobrażam sobie, jak można przepłynąć taki dystans w mrożącej wszystkie komórki ciała wodzie. Ja się nie odważyłam, ale powtarzam sobie i wmawiam, że za rok to zrobię. Śmiałków na ten dystans nie było wielu, jednak wśród nich znalazły się krewkie i bardzo odważne panie z Wysp, które z morsowaniem i pływaniem w mroźnych wodach są za pan brat. Ja zdecydowałam się na dwa starty indywidualne na dystansach 25 i 50 metrów i jeden w sztafecie 4×25 metrów. Czując jeszcze skutki przebytego tydzień wcześniej Maratonu Komandosa, miałam nadzieję, że zadziała to przy okazji na mnie jak krioterapia i przyniesie ulgę jeszcze obolałym lekko nogom. Nie myliłam się.
Na mój pierwszy start dosłownie wbiegłam spóźniona i słysząc gwizdek sędziego sygnalizujący i dający znak zawodnikom by się rozebrać, zrzucałam z siebie szlafrok i pospiesznie zakładałam czepek i okularki, nie do końca jeszcze dowierzając na co się porwałam. Bez zastanowienia weszłam do wody, chwila wstrząsu przy spotkaniu z wodą i stało się, drugi gwizdek i po trochę ponad 30 sekundach miałam za sobą dystans 50 metrów i zarazem pierwszy start.
Zostało jeszcze 25 metrów indywidualnie i w sztafecie. Wszystkie, starty przebiegały bardzo szybko, wydawałoby się, że zbyt szybko. Dopiero co wyszłam z wody, na chwilę wskoczyłam do sauny by się ogrzać i zaraz wskakiwałam do wody po raz drugi i trzeci. Wszystkie starty okazały się być sukcesem, udało się zdobyć dwa mistrzostwa indywidualnie i vice w sztafecie. Koliberek noszony przez nas na koszulkach wielokrotnie zawitał z nami na podium, zarówno z mojego powodu jak i moich znajomych, na szyjach których również zawisły różnokolorowe krążki wręczane nam w niezwykłym Dworze Artusa w Gdańsku. Co mogę powiedzieć po tym doświadczeniu? Było baaaardzo zimno, ale emocje rozgrzewały od środka. Czy zrobię to samo za rok? Czas pokaże, ale mam chrapkę na te 450 metrów.
Podsumowanie:
25 metrów indywidualnie – złoto
25 metrów sztafetą – srebro
50 metrów indywidualnie – złoto
Relacja: Iwona (SGO Gdańsk)