Formacja SGO

Poruszanie z bronią

Na wstępie chciałbym zwrócić uwagę na kilka najczęściej spotykanych błędów u początkujących (i nie tylko), adeptów sztuki kulomiotania. Wyznacznikiem „błędu” jest, jak zwykle zresztą, oszczędność energii, którą ludzie marnują wykonując wiele zupełnie zbędnych manewrów swoim ciałem i trzymaną w rękach jednostką. Wyeliminowanie już tych kilku – zdawałoby się banalnych – niedociągnięć, zdecydowanie poprawia komfort użytkownika broni, nie mówiąc o ogólnym bezpieczeństwie dla niego i otoczenia. Wielu osobom wyda się to produkowaniem truizmów i dorabianiem legendy do banału, ale proponuję szczerze przyjrzeć się swoim odruchom i sprawdzić.

1. Chodzenie…

Niby proste i łatwe, każdy umie. Czemu więc tylu zdrowych osobników przewraca się w trakcie manewrów na pustej zdawałoby się powierzchni?

Idąc do przodu stawiamy stopę z pięty, nie za lekko (to nie balet), zdecydowanie ale i bez przytupu (jeśli trafimy na jakąś nierówność/łuskę/kamień może wystąpić nam efekt „skórki banana” lub podarujemy sobie skręcenie kostki).

Poruszamy się niewielkimi krokami (duże kroki-duża siła-duży poślizg-duży huk przy upadku), na lekko ugiętych nogach, krok musi być elastyczny i płynnie dostosowywać się do terenu.

NIE CHODZIMY TYŁEM, a przynajmniej starajmy się. Wiadomo, że sytuacje zdarzają się różne i mogą wymagać takiego właśnie postępowania, ale ogólne zalecenie jest takie, by każdy ruch wykonywać DO PRZODU – dotyczy to nie tylko marszu, ale również zwrotów, obrotów – z tej prostej przyczyny, że kątem oka rejestrujemy to co mamy przed sobą nawet nie patrząc świadomie pod nogi, co w żaden sposób nie uda nam się do tyłu. No i jeśli jednak przyjdzie nam się potknąć, zawsze lepiej polecieć do przodu widząc gdzie i na co lecimy i mając możliwość niwelowania skutków, niż niezdarnie i ciężko klapnąć na szlachetne części tylne.

Jeśli już musimy iść tyłem, zawsze polecam delikatne szuranie, wygląda to trochę jak niezdarny „moonwalk”, ale dzięki temu ani na chwilę nie tracimy stabilnego kontaktu z podłożem i podeszwą buta odsuwamy sobie z drogi potencjalne „przeszkadzajki”.

2. Zwroty, obroty, oberki…

Kolejny najczęściej spotykany błąd, kiedy użytkownik przysysa się do karabinka i nerwowo obserwując – często jeszcze do tego jednym okiem –  teren przez przyrządy celownicze, zmienia się w ludzką wersję Rudego102 – jednostka ciągle w pozycji bojowej i gwałtowne zwroty całym ciałem aby zobaczyć cokolwiek po bokach, poza zawężonym polem widzenia.

Wykonując zwrot/obrót trzymamy się kolejności: głowa-nogi-ręce.

Najpierw w stronę potencjalnego celu obracamy głowę – warto sprawdzić czy w ogóle jest do czego strzelać zanim zasypiemy pociskami bogu ducha winny cień na ścianie, albo i kolegę.

Dopiero kiedy naocznie potwierdzimy tożsamość celu wykonujemy (DO PRZODU!) obrót mający nas ustawić we właściwej pozycji względem niego.

Kiedy osiągniemy stabilną postawę uruchamiamy ręce, które wprawną obsługą dzierżonej jednostki zaprowadzą ład i porządek.

3. Sokole oko…

Następna z często spotykanych bolączek użytkowników to problem odpowiedniego ułożenia ciała względem naszej jednostki. Niewłaściwy chwyt i oparcie broni często powoduje, że człowiek taki zaczyna się wyginać aby zobaczyć coś przez przyrządy celownicze. Na dłuższą metę jest to niewygodne i niepraktyczne. Pamiętajmy, że bazowo broń należy do tej samej kategorii przedmiotów co np. młotek lub miotła – jest NARZĘDZIEM. Należy więc trzymać ją w taki sposób  aby NAM było wygodnie i efektywnie. Ewentualnie kupić lżejszą jednostkę, którą damy radę unieść…

Raz i na zawsze – BROŃ DO OKA a nie oko do broni unosimy.

4. Miejsce, które czyni prąd…

Czyli łokcie. Chyba naprawdę najbardziej rozpowszechniona przypadłość, spotykana nawet u ludzi często z bronią obcujących. Szczerze mówiąc nie wiem z czego wynikający sposób trzymania jednostki na szeroko rozsuniętych łokciach. Wady takiej postawy?  Proszę – spowalnia operatora, zwiększa profil ciała i tym samym ułatwia trafienie przeciwnikowi, zabiera widoczność  i możliwe pole prowadzenia ognia ewentualnym kolegom z szyku za naszymi plecami, męczy ręce i wreszcie naraża na bolesne spotkanie z pierwszą po drodze framugą, przy odrobinie szczęścia trafienie w nerw pozbawi nas władzy w kończynie i wyeliminuje na kilka – być może krytycznych – minut z walki.

Łokcie trzymamy jak najbliżej ciała, można je nawet wręcz delikatnie opierać o żebra, zmniejszymy sobie od razu profil i zniwelujemy znacząco zmęczenie narastające wskutek długiego trzymania jednostki w pogotowiu.

Autor: Czerstwy