Formacja SGO

20200912 relacja VIII GROM Challenge

SITUATION: Na VIII edycję zawodów GROM Challenge SGO wystawiło 6 zespołów (5 z Gdańska, 1 z Wrocławia)

ACTION: Gruby i Mario zajeli 4 miejsce, Marek i Jaro 10, Kocur i Wróbel 20, Skoczek i Ram 27, Preto i Kruk 30 , Skaut i Mac 40 na 111 zespołów

LOCATION: Czerwony Bór, ośrodek szkolenia poligonowego GROM

TIME: 070012WRZ20-160012WRZ20

REACTION:

Dlaczego GROM Challenge? To jedyna impreza wzorowana na selekcji do wojsk specjalnych, która organizowana jest przez weteranów JW2305. Równie unikatowe jest samo miejsce zmagań, ponieważ odbywa się na pierwszym poligonie tej jednostki. Na punktach zadaniowych możemy z kolei spotkać zasłużonych operatorów JWG jak Puwala, Rotmistrza, Tomka, Magdę, Tyluta, Navala i wielu innych. Całość tworzy niepowtarzalny klimat i atmosferę, której nie oddaje żadne inne podobne wydarzenie. Może dlatego właśnie SGO startowało we wszystkich edycjach GROM Challenge i dzisiaj to ja dokładam swoja cegiełkę do wspomnień z tego wydarzenia, skrupulatnie spisywanych od 2013 roku. Ruszamy!

PRZYGOTOWANIA

Wewnętrzna, nieformalna rywalizacja zaczęła się jeszcze na długie miesiące przed zawodami. Sparowałem się na ten bieg ze Skoczkiem (w zawodach startuje się obowiązkowo w parach), co oznaczało dla mnie bardzo podwyższona poprzeczkę. Maciek doskonałe przygotowanie potwierdza od lat pudłami na GF Point, Biegu Morskiego Komandosa, Formoza Challenge czy zawodach ratowniczych. Jedyne pole gdzie mógł liczyć na moje wsparcie podczas tej przygody to bieg (i skuteczne pozbawianie rezerw wody z camelbacka), dlatego biegałem, biegałem i w wolnych chwilach również biegałem (z plecakiem, obciążeniem i w butach za kostkę). Skoczek postanowił jeszcze bardziej zwiększyć presję i zaczął zakładać się z chłopakami z innego zespołu, że prześcigniemy ich na trasie. Stawką były szlachetne trunki, które po kilku obstawieniach osiągały już słuszny litraż.

WYJAZD

Na zawody wyjechaliśmy już w piątek po południu. To nasz sprawdzony sposób, żeby spać dopiero na miejscu bo wyjazd do lekkich nie należał. Czerwony Bór jak przystało na poligon specjalsów, znajduje się w miejscu gdzie z każdego punktu jest daleko, a trafienie tam stanowi nie lada wyzwanie nawigacyjne. Wspomnieć należy też, że dobrodziejstwa jakim jest sygnał GSM jest tam w skrajnym deficycie. Dojechaliśmy na miejsce w środku nocy, postawiliśmy namiot kilkaset metrów od bramy ośrodka szkoleniowego GROM Group i zdala od cywilizacji, i bez zasięgu wyszliśmy na spotkanie Morfeuszowi.

REJESTRACJA

W sobotę od 7 dość opieszale wybraliśmy się po pakiety. Umiejętności planistyczne i organizacyjne weteranów GROM są niezaprzeczalne. Ustawione w szereg namioty, każdy w chronologicznej kolejności czyli punkt informacyjny, lekarz, odbiór pakietu, depozyt, parowanie zawodników, przebieralnia. Wzorowo, bez kolejek i z zachowaniem reżimu sanitarnego. Na bogaty pakiet startowy składały się tematyczne gadżety w tym torba sportowa, stopery na strzelnicę, kubki, termosy, koszulki, czy najnowsza książka operatora GROM Navala „Chłopaki z Marsa”.

Zawody to główna atrakcja tego wydarzenia, ale towarzyszy mu wiele dodatkowych „smaczków”. Imprezę od lat zapowiada Jarosław Rybak, autor wielu książek o naszych specjalsach. Facet, który we właściwych słowach potrafi oddać historię ludzi, którzy przyciągnęli nas w te miejsce. W tle gra DiAnti, podgrzewając nas wszystkich bojową nutą o uderzeniu GROM. Do tego konkurs podciągnięć na drążku z dociążoną kamizelką taktyczną i w balistycznym hełmie FAST z modułem Viper (łącznie ponad 12 kg). Szpejuje Ciebie Żwiru, a prawidłowe powtórzenia punktuje Ci Naval. Nagroda to oporządzenie Direct Action, więc najwyższa półka. Jest moc! Jeszcze zbiorowe 21 pompek ku pamięci poległych na służbie naszemu krajowi, wspólna rozgrzewka pod okiem Navala i zawodnicy ruszają na start.

ETAP 1: DO ŻWIROWNI

Puszczani jesteśmy czwórkami (dwie pary) co minutę. Sprint do stalowej liny holowniczej i rundka z nią dookoła pachołków. Kilkaset metrów dalej pierwsza kąpiel błotna, czyli czołganie pod amfibią, a następnie kilka murów do pokonania na różne sposoby. Kolejny punkt to pływanie w całym sprzęcie do wysepki i dalej wpław na drugi brzeg. Idealna temperatura wody, nie ma co narzekać.

Lecimy dalej leśną drogą, mijając kilka zespołów i trafiamy do pierwszego punktu zadaniowego. Zadaniem jest założenie opaski uciskowej wysoko na udzie i sprint z „rannym” towarzyszem chwytem strażackim. Opaska założona szybko i praktycznie na pamięć. Skoczek nie wydaje się za ciężki, a widoczna na horyzoncie nawrotka dodaje otuchy. Robię zwrot i… instruktorka każe nam się zamienić. Muszę wspomnieć, że jestem wyższy od Maćka o głowę, a sprawy nie ułatwia moje 20 kg „przewagi” masy. Proste pytanie „dasz radę?” uruchomiło u Skoczka tryb sprintera. Nie zdążyłem nawet go pożałować, a biegliśmy już dalej. Kolejny punkt zadaniowy to wskazanie przy pomocy kompasu nadanego azymutu. Zadanie zrobione w moment, chyba dłużej czekaliśmy na wspomniany kompas. Teraz przed nami kilka kilometrów na szlaku i dziesiątki dających mi w kość rowów i okopów. Poznaję przy tym, że nie trzeba wyrafinowanych przeszkód, żeby skutecznie poddać próbie człowieka. Trafiamy na legendarną już żwirownie.

ETAP II: ŻWIROWNIA

Ciężko oddać jak nieskończone wspinanie i zbieganie z piaszczystych, kilkudziesięciu metrowych skarp wypala siłę w nogach. Waga i pomijane przeze mnie na treningach podbiegi właśnie dokonują zemsty. Skoczek lekko lata między wzniesieniami, a mnie wyprzedza kilka osób. Całkowicie ignoruje już padające kilka metrów ode mnie serie z AK, skupiam się tylko na kolejnych metrach wspinaczki i zapamiętuje numery na szczytach. Zapamiętany ciąg 152, 8, 4, 6, 3, 1, 7 okazał się bezużyteczny, bo nikt jednak o niego nie pytał.

Moje przeświadczenie, że najgorsze podbiegi za mną szybko zweryfikowały leśne trawersy. Skoczek miał już używanie biegnąc spory kawałek przede mną i powtarzając jak mantrę „dajesz Ramirez”, „nie zwalniaj Ram”, „szybsze tempo Ramzes”. 5 ostatnich podbiegów na wysokie nasypy i trafiamy na punkt ze skrzyniami na amunicję. Łapię oddech, a Maciek samotnie wspina się ze skrzynią na kolejny punkt. Dogoniłem go kilkadziesiąt metrów dalej, przy zbiegu i wspólnie oddaliśmy te dechy na punkcie.

ETAP III: PO ŻWIROWNI

Wracamy do lasu i pokonujemy gęste chaszcze przez kolejne kilkadziesiąt minut. Następne wyzwanie na punkcie to odtworzenie węzłów z ilustracji. Udało się to wszystkim naszym zespołom, więc Sekcja Działań Wysokościowych SGO może być dumna.

Zwiększonym tempem pokonujemy kolejne kilometry. Nagle z daleka zaobserwowałem charakterystyczne piaszczyste wzniesienia. Kolejna żwirownia? W tym momencie same wyobrażenie kolejnych podbiegów na piasku demotywowało mnie na starcie. Skoczek nie zwalniał, więc zostało mi lecieć za nim i odkrywać kolejne granice swoich możliwości. Otuchy dodawały mi odgłosy strzałów. Wiedziałem, że na horyzoncie jest już strzelnica i kilka wzgórz dalej oraz kilkadziesiąt minut później byłem już w ulubionym miejscu: na strzelnicy. Wybrałem pistolet, a mój towarzysz karabinek. Byłem pewien, że strzelanie to formalność bo spompowane miałem wyłącznie nogi, a ręce pewnie i bez drżenia trzymały broń. Cel: 3 około 15 cm popery w odległości 10-13 metrów. Chyba nie polubiłem się z VISem, z którego mieliśmy możliwość strzelać. Efekt tylko 2 trafienia. Maciek zaliczył podobny wynik na strzelaniu z GROTa. Przed nami 6 karnych rund koło strzelnicy w uznaniu za daleką od skutecznej wymianę ołowiu.

Biegniemy dalej i z wyliczeń wychodzi nam, że zrobiliśmy już około 10 km. Czas mamy całkiem dobry, więc przyspieszamy tempa. Nagle nie wiadomo skąd kolejne trawersy w lesie. 4-5 metrowe doły, sztuk wiele bo już nie liczę. Objawy kryzysu zabijałem w formie wymyślania coraz oryginalniejszych powitań z wolontariuszami nadzorującymi ten etap: „uszanowanie”, „kłaniam się nisko”, „proszę przekazać serdeczne pozdrowienia dla kolegów z tyłu”.

Biegniemy dalej i na środku polany trafiamy nowy punkt zadaniowy. Atrapa AK i czołganiem przez pełzanie pokonujemy kilkaset metrów. Po drodze mijamy chłopaków z SGO Wrocław, którzy startowali przed nami. Jest dobrze. Mijają nas z kolei pary Marek i Jaro oraz Mario z Grubym. Czyli jednak nie jest dobrze. Tyle znajomych twarzy dodaje jednak otuchy. Zbijam z ekipą piątki i opuszczamy poligon jako ostatni z tego grona.

Kolejne kilkadziesiąt minut to mój świński trucht na nasypie kolejowym. Ścigamy się z dwoma teamami. Jeden to chłopaki z SFORA BMK. Solidnie przygotowani. Bieg nasypem cechuje nużąca panorama, doskwiera skwar i częste schylanie podczas omijania naturalnych przeszkód. Po kilku godzinach biegu z kilku kilogramowym plecakiem znać dają o sobie już plecy.

ETAP: IV KANAŁY

Trafiamy w końcu do rowu melioracyjnego o bogatej, intensywnej nucie zapachowej. Dla palących mięśni to już kojące SPA. Mimo skurczy i wysiłku przy czołganiu po uszy w takiej kanałowej treści jest nadwymiar dobrze. Skoczek mówi, że zostały nam 3 kilometry. Do tego doganiamy Marka i Jaro. Opuszczamy wspólnie kanały i ruszamy na kolejny punkt. Na miejscu czeka nas układanie puzzli z na oko 50-60 elementów. Kończymy dopiero kilka sekund przed limitem czasowym, ale co sobie w tym czasie posiedzieliśmy to nasze. Zagrzewamy do walki mijających nas Marka i Jaro. Chłopaki mają szansę na dobrą lokatę będąc tak daleko, z tak wysokim numerem startowym 70 (a my 22).

Z daleka słychać muzykę dobiegającą ze sceny w ośrodku szkoleniowym. Jesteśmy blisko! Ostatnimi rezerwami energii próbuję utrzymać tempo, które nie będzie u Skoczka wywoływać skojarzeń z turystyczną wycieczką. Muzyka zanika. Tyle z płonnych nadziei końca przygody. Kiedy jest źle, może być zawsze gorzej. Żwirownia. Na szczęście krótka, dosyć płaska. Na końcu musimy saperką przesypać piasku do worka i lecieć z tym balastem kolejny kilometr. Z workiem biegliśmy na zmianę, bo dla nas obu było męczące utrzymanie podobnego tempa marszobiegu.

ETAP V: TOR PRZESZKÓD

Muzyka znowu w tle, a w oddali widać już zarys ścianki wspinaczkowej. Naszymi przeszkodami są teraz pozostałości infrastruktury poligonowej. Biegamy po bunkrach, przeciskamy się ciasnymi zapadliskami i pokonujemy okopy. Na końcu czeka nas już brama ośrodka ale to zwiastuje ostatnią próbę: tor przeszkód. Szybki przeskok na linie przez przeszkodę i chwila prawdy. Obaj musimy się wspiąć kilka metrów na linie. Skoczek w kilka sekund jest na górze. Ja niestety poległem. Nie próbowałem nawet drugiego podejścia, pytam o karniaka. Mam biec do kolejnego punktu, a Skoczek wisieć w tym czasie na linie. Kto nie ma w rękach musi mieć w nogach. Lecę sprintem, ze świadomością,p że Maciek walczy z powodu mojej słabości. Dobiegam do instruktora, który pyta mnie o wynik mnożenia i odejmowania. Mięśnie może wykończone, ale głowa cała. Długo na mnie nie czekali.

Wracamy na znajomy już teren jednostki. Najpierw płyniemy na wyspę, potem kilka murków, amfibia (ale tym razem skacząc po dachu) i creme de la crem każdej selekcji: tor przeszkód. Kilka tuneli, równoważnie, drabinki, zjazd na linie, czołganie pod pojazdem L-ATV JW AGAT, kolejne drabinki, kłody i ostatnie kilkaset metrów sprintem do mety. Medale wręczają nam rekonstruktorzy JW2305. Na mecie rozmawiamy też chwilę z Tylutem i Navalem. Pod okiem pierwszego jeszcze przedwczoraj poprawiałem umiejętności strzeleckie, więc z trudem przyszło mi powiedzieć jak miernie wypadłem na strzelnicy.

AAR

Niedługo po nas na mecie stawiły się pozostałe zespoły SGO. Najszybsi byli Mario z Grubym, niewiele gorsi Marek i Jaro. Mieliśmy realne nadzieję na dwie wysokie lokaty. Niestety już drugi raz na GROM Challenge dosięgła nas klątwa 4 miejsca. Chłopakom zabrakło 26 sekund do 3 lokaty. W 2018 ta sama para przegrała najniższe miejsce podium o 4 sekundy. Pozostał niedosyt, ale też świadomość, że wszyscy zostawiliśmy na trasie to co mogliśmy dzisiaj z siebie dać. Na pewno wracamy za rok, żeby oddać trybut wszystkim ludziom od lat organizującym te wyjątkowe zawody, spotkać się znowu z przyjaciółmi, kolegami i podobnymi do nas pasjonatami, żeby ponownie poczuć tu na miejscu klimat historii początków jednej z najlepszych jednostek specjalnych na świecie. Was również zachęcamy do podjęcia tego wyzwania i startu w IX GROM Challenge.

Relacja: Ram (22)