Formacja SGO

20120812 Bieg Katorżnika – X miejsce Mario (SGO Gdańsk)

Katorżnik – jeden z bardziej rozreklamowanych i znanych biegów ekstremalnych w kraju. Biorą w nim udział także operatorzy z różnych jednostek specjalnych i instytucji państwowych. Były ekipy z BOR, Policji, JWK a także z innych jednostek jak straż pożarna czy straż graniczna.  Startowało łącznie ok. 300 osób.

Wpadłem na start dosłownie w ostatnim momencie – już zamykano biuro zawodów, wpadłem w biegu pobrałem numer startowy i dalej biegiem na miejsce zbiórki – przebierałem się w ciuchy biegowe czekając na ciężarówki, które zawoziły nas na miejsce startowe i jak poprzednim razem także i tu nie uczestniczyłem w odprawie.

Przede mną 10 km głównie błota, bagna i wody po szyję – biegu, jako takiego było może ze 2 km i to w terenie leśnym (nie po drogach czy ścieżkach) przez krzaczory, rowy, itd. Samopoczucie mimo nerwówki w samochodzie – jechaliśmy z całą rodziną, która zawsze mnie wspiera, dosłownie na oparach paliwa (moja cudowna żona i dwójka wspaniałych dzieci 2 i 6 lat) – było wspaniałe. Od samego początku wyforsowałem się na czołówkę i praktycznie do samego końca biegliśmy wszyscy razem od czasu do czasu zamieniając się miejscami. W pewnym momencie udało mi się nawet zająć i utrzymać przez chwile pierwszą pozycję – niestety byli lepsi i po pewnym czasie znów biegłem w środku grupy prowadzącej.

 Technicznie bardzo ciężki bieg, niemożność wyprzedzenia biegnącego przed tobą ze względu na trudny teren – czasami byliśmy po szyję w wodzie w tunelu wśród sitowia o szerokości 0,5 metra. Biegliśmy czy raczej przedzieraliśmy się głównie rowami wypełnionymi czarną mazią lub błotem. Czasami trzeba było przejść pod jakimś mostkiem, gdzie prześwit pomiędzy lustrem cieczy, (bo tego wodą nie można było nazwać) a spodem mostu wynosił 1 cm lub w ogóle go nie było. Po prostu trzeba był w niej nurkować i przebijać się dalej. Dylematy czy wskoczyć w biegu do cuchnącego bajora (w nadziei, że w środku nie czai się nic zabójczego) czy wejść do niego ostrożnie zdarzały się, co chwilę.  W ogromnej części wybierałem to pierwsze rozwiązanie – jak i pozostała część uczestników, których miałem w zasięgu wzroku.

 Na ostatnim kilometrze dało znać o sobie słabe przygotowanie mięśniowe i niestety złapał mnie potworny skurcz w łydkę podczas wchodzenia z wody po drabince z bali na most i ponownego z niego zejścia. Tam straciłem kilkanaście cennych sekund i w efekcie na metę wbiegłem, jako 10-ty. Do pierwszego zawodnika miałem straty nieco ponad minutę, więc jak widać walka do końca odbywała się głównie na ostatnich kilkuset metrach – linię mety mijaliśmy, co kilka sekund. Skurcze w łydce odczuwałem jeszcze przez następne kilka dni. Łydki miałem poobijane a w kilku miejscach widniały krwawiące otwarte rany – pokłosie nadzienia się na wystające lub ukryte w bagnie gałęzie. Chciałem dodać, że w I dziesiątce znalazło się dwóch uczestników w wieku powyżej 60 lat, co było dla mnie dużym zaskoczeniem, bo myślałem, że to ja jestem jednym z najstarszych. Po bliższej rozmowie po biegu okazało się, że ci nieco wiekowi panowie od 20 lat biegają po 15-20 km dziennie.

Zmęczenie po biegu ustąpiło już po dwóch dniach, co uznałem za ogromny sukces i objaw przystosowywania się mojego organizmu do ekstremalnych wyczynów. Za rok jak czas pozwoli chciałbym powtórzyć bieg z nadzieją na miejsce na podium

Relacja: Mariusz (SGO Gdańsk)

Awatar użytkownika