Formacja SGO

20160827 Relacja VII Bieg Morskiego Komandosa – Team Sprint, IV miejsce SGO

Około 500km i 8,5h jazdy autobusem, co przy moim wzroście nie równało się wygodnej pozycji i odpoczynkowi 🙂 Tak zaczęła się dla mnie sobota i podróż z Wrocławia do Gdańska na bieg, na który długo czekałem mając w pamięci zeszłoroczny start w kat. team i niedosyt po 11 miejscu. Bieg Morskiego Komandosa. Pamiętałem, że miano najtrudniejszego biegu w Polsce nie jest rzucaniem słów na wiatr. Utwierdził mnie w tym widok osób, które pokonywały właśnie trasę, gdy ja dojechałem na miejsce. Była to kategoria hard historyczny startująca już o 4:40. Widok zawodników wyglądających jakby jedyną rzeczą, o której myślą jest prysznic i odpoczynek choćby we wspomnianym autobusie był impulsem do psychicznego przygotowywania się do startu.

Spotkałem się z drugim członkiem zespołu (startowaliśmy w kat. team sprint gdzie zespoły były 2 osobowe) i wraz z innymi członkami SGO, którzy mieli start swoich kategorii przed sobą zaczęliśmy przygotowania. Ruszaliśmy o godzinie 13:00, więc mogliśmy dopingować naszych kolegów z kat. team, którzy startowali godzinę wcześniej i jednocześnie podpatrzeć trudności sprawiane przez przeszkody na tzw. „plażowiczu” odcinku trasy biegnącym po plaży.

DSC_0590

Dochodzi 13:00, teraz kolej na nas… po małych problemach z organizacją „belki” czyt. obciążenia około 10-12kg w postaci drewnianego klocka towarzyszącego nam cały dystans stoimy na starcie. Po mowie organizatora i minucie ciszy dla uczczenia pamięci gen. broni Włodzimierza Potasińskiego, odliczanie i bomba w górę… poszli.. założyliśmy sobie, że wystartujemy ostro by być w pierwszej piątce podczas przeszkód na „plażowiczu” i nie utknąć.

DSC_0635

DSC_0638

DSC_0646

Udało się. Do pierwszych dopadliśmy jako 3 drużyna. Tak jak się spodziewałem większość teamów nie forsowała się za wszelką cenę, to wróżyło rozłożenie sił i walkę o miejsca do końca. Odcinek plażowy dał mocno w kość. Stopień zapotrzebowania organizmu w kolejne hausty powietrza był porównywalny z treningiem w masce pgaz. Najlepszą techniką była współpraca w drużynie, o co w SGO nie trzeba się martwić. Dodam, że z moim „towarzyszem niedoli” widziałem się może dwa razy w roku, mimo to współpraca układała się doskonale, co było widać po zwiększającym się dystansie między nami a drużynami na niższych miejscach.

DSC_0698

DSC_0720

DSC_0725

„Plażowicz” kończył się odcinkiem w morzu. Wejście po pachy i tak kilkadziesiąt metrów. Niby nic, ale po mocnym wysiłku wejście do zimnej wody i opór przez nią stawiany stwarzają idealne warunki do skurczów mięśni. Żeby było ciekawiej w wodzie uderzyłem brzuchem w pal, który schowany był pod taflą wody… taki akcent na początku trasy. Do lasu i odcinku biegowego dotarliśmy na 3 miejscu, ale cały czas walczyliśmy z depczącą nam po piętach jedną drużyną. Niestety niedługo po tym nas wyprzedzili i to sporo. Nie pomagał fakt, że sznurki, które jak myśleliśmy, że sprytnie zamontowane nam pomogą spadły już na pierwszym kilometrze… (ot i po sprycie). Musicie uwierzyć, że mokra belka oklejona morskim piaskiem nie jest wygodna do niesienia na barkach, co potwierdziły głębokie otarcie i rany na mecie.

DSC_0734

Cała trasa bardzo wysilała nogi częstymi zmianami wysokości. Co chwila musieliśmy się wymieniać niesieniem belki. Dystans 10km nie jest zbyt duży, ale muszę przyznać, że po jakimś czasie zaczęliśmy walkę nie tylko z innymi drużynami, ale z własnymi organizmami. Stopień skurczów i odczuwanego bólu był bardzo wysoki i nie pozwalał utrzymać dobrego tempa. Przez to spadliśmy o jeszcze jedną lokatę. Utrzymując się na 5 miejscu do końcowego odcinka trasy zwanym „katorgą” poznałem Pretoriana od strony religijnej… Ilość wezwań do niebios jakie wykonał z bólu po drodze na pewno zapewniła mu uwagę „góry” 🙂

DSC_0650

DSC_0659

DSC_0730

Na pierwszych przeszkodach katorgi dostaliśmy informację, że drużyna przed nami jest w zasięgu. Musieli za szybko podkręcić tempo i się przeliczyli. To było dodatkowym impulsem do walki. Przeszkody były tak wymagające, że opisując je, trzeba by było jeszcze kilku stron, dlatego odsyłam was do zdjęć. Jedno co mogę powiedzieć, to to, że idealnie obrazowały jak bardzo ważna jest „głowa” w takich zawodach, jak daleko można przesunąć swoje granice bólu i wytrzymałości, gdy motywacja jest wystarczająca. Dosłownie na ostatnich przeszkodach dowiedzieliśmy się, że drużyna z 4 miejsca ominęła przeszkodę i otrzyma karę czasową. Wiedzieliśmy, że to daje nam 4 lokatę, ale nie odpuszczaliśmy. Kierowaliśmy się zasadą „robimy swoje”. Fizycznie udało ich się wyprzedzić bodajże 5 przeszkód przed metą, co okupiłem na jednej przeszkodzie złożonej z nisko zawieszonego drutu pod napięciem porażeniem wywołującym wrażenie uderzenia czymś twardym w czoło :). Kilka przekleństw, trochę cierpienia i jest! zjeżdżalnia kończąca całą trasę. Moment minięcia mety jest czymś niesamowitym. Po takim biegu człowiek chce tylko siedzieć i się śmiać. Poważnie, szczerzyliśmy się jak głupi przez parę minut łapiąc oddech na ziemi i trzymając medal otrzymany przy mecie. 4 miejsce i strata jedynie 6 minut na przestrzeni niecałych 3h do podium. Jesteśmy z tego dumni!

DSC_0788

Tegoroczna trasa, była wiele trudniejsza niż w roku ubiegłym. Tym bardziej satysfakcjonowało jej pokonanie. Ilość błota w ustach, krwi z kolan i łokci pokonując słynne już kanały burzowe i pot są potwierdzeniem, że Bieg Morskiego Komandosa jest dla twardzieli (i twardzielek 😛 ) Jakkolwiek prosto by to nie brzmiało, każdy zmieni zdanie po pokonaniu tej trasy i swoich słabości. Relacja długa a i tak by opisać wszystko musiałbym wam zająć dużo więcej czasu. Także zapraszam wszystkich do stawienia czoła trasie organizowanej mi. przez żołnierzy JW Formoza i zmierzenia się z członkami SGO, którzy na pewno jeszcze nie raz pojawią się na starcie. Do zobaczenia!

Wyniki Team Sprint

Pretorian/Rogu IV miejsce

Fizyk/Beton VIII miejsce

Martinez/Stevo XIV miejsce

Kruk/Ram błąd chipa

Tekst: Rogu